Wolanów, wg. Sotera Małachowskiego

Dom wolanowski wyglądał dość okazale. Frontem zwrócony ku wschodowi, składał się z dwóch skrzydeł dobudowanych przez ojca i środkowej starej części budowanej jeszcze przez Altestę, a ze­szpe­co­nej przeróbkami stryja Ignacego. To był bardzo dzielny człowiek i doskonały gospodarz, lecz za grosz poczucia piękna nie miał.

Nowe skrzydła pobudowane przez ojca wystawały o jakieś cztery metry od frontu przed część starą i były połączone dwu­dzies­to­me­tro­wą werandą, po stepowemu zwaną „galerią", oplecioną dzikim winem. Południowe skrzydło składało się z pokoju ojca, kancelarii, kredensu oraz jadalnego pokoju przechodzącego w poprzek całego domu, długości 12 metrów na 6 metrów szerokości. Do stołu zasiąść tu mogło wygodnie 40 osób. W każdej krótszej ścianie mieściły się po dwa okna (na przestrzał). Na podłużnej ścianie od strony wschodniej był piec, dalej wisiały portrety Poniatowskich: ołówkowy portret Ignacego Poniatowskiego męża Anny z Małachowskich, dwie litografie przedstawiające Józefa Po­nia­tow­skie­go i jego żonę Julię z Gro­chol­skich oraz dwa olejne portrety - jeden Augusta Poniatowskiego w czerwonym mundurze i jego siostry Aurory w białej sukni empire.

Po drugiej stronie drzwi wiodących do kancelarii wisiał zegar, a po bokach portret ojca na „Strzałce" i jednego z kolegów ojca cwałującego na gniadoszu. U dołu wspomniany już portret Ojca w czerwonym mundurze grodzieńskiego pułku z czasów Mikołaja. Dalej stał duży bufet, a w końcu drzwi do kredensu. Między oknami przy zachodniej ścianie stała szafa podręczna z prowizjami, w kącie pokojowa lodownia. Przestrzeń od kąta niemal do samych drzwi wiodących do pokoju bilardowego zajmował trzeci piec. Pomiędzy tymi ostatnimi drzwiami a szafą ścienną we wnęce dawnych drzwi zamurowanych prowadzących na galerię, wisiały portrety: w środku duży portret Ignacego Reduxa Marchockiego w czerwonym kaftanie siedzącego przy oknie, przez które było widać zameczek, podobno Otrokowski. Gdy Albert Marchocki się ożenił, portret ten podarował mu mój ojciec. Albert kazał go „odnowić", lecz zamiast go odczyścić, przemalowali go i zepsuli. Po bokach portretu Reduxa wisiały portrety dziada Eligiusza i babki Pulcherii - wszystkie trzy artysty Rejchana. Te portrety były tak doskonałe, że mogły wytrzymać porównanie z najlepszymi ówczesnymi dziełami sztuki.

Z jadalnego przechodziło się do pokoju bilardowego, położonego już w starej części domu. Był to duży pokój przez całą szerokość tej starej części domu, pod nim były dwa pokoiki w suterenach, które były dawniej kuchnią i kredensem, w czasach gdy ten pokój służył jeszcze za jadalny; wówczas łączyły je wprost wewnętrzne schodki spiralne, później skasowane. Dwa okna frontowe tego pokoju wychodziły na galerie, trzecie - w przeciwległe] ścianie - na tył domu (ogródek). Stał tam bilard, duża biblioteka z francuskimi książkami z XVII i XVIII wieku dziada Eligiusza oraz mniejsze szafy z polskimi książkami współczesnymi. Na ścianie zachodniej wisiała tu kopia portretu babki, a dookoła wieńcem rodzinne miniatury i fotografie, niektóre bardzo ciekawe, na przykład miniatura ojca jako paroletniego dziecka. Kolorowana fotografia matki, jako panny, w białej lekkiej krynolince, ojca w huzarskim mundurze i wiele innych ciekawych rodzinnych dokumentów. Na innych ścianach wisiały kolorowane litografie koni arabskich malowanych przez Albrechta Adama.

Z pokoju bilardowego jedne drzwi prowadziły do przedpokoju, z którego było wyjście na galerię, a drugie do salonu. Z salonu w zachodniej ścianie prowadziły drzwi szklane do altanki, po bokach było po jednym oknie z widokiem na tylny ogród, a w północnej ścianie drzwi do pokoju ciotki Jadwigi. Na głównej ścianie (bez drzwi) na wprost okien wisiał duży obraz o mitologicznej treści: jakaś gruba naga dama schylona nad nagim leżącym chłopakiem, a amorki podają jej pędzle i paletę. Ta ostatnia była tak niefortunnie namalowana, ze robiła wrażenie bochenka chleba. Co ta dama robiła temu młodzieńcowi, wytłumaczą może specjaliści od mitologii. Pod tym obrazem wisiał batalistyczny obraz w stylu Borgognone, przedstawiający ojca mego w mundurze achtyrskiego pułku na czele szwadronu z wzniesioną do góry szablą, cwałującego na gniadym koniu „Katylinie". Obok dużego obrazu wisiały dwa krajobrazy z rzymskimi ruinami.

Na północnej ścianie na prawo od drzwi wiodących do pokoju ciotki Jadwigi „Józef i Putyfara”, nad drzwiami „Bachanalia”, na prawo „Chrystus przed Kajfaszem”, a pod nim fotografia obrazu Matejki „Stefan Batory pod Pskowem”. Na południowej ścianie (od strony pokoju bilardowego) po jednej stronie „Kiermasz”, a po drugiej „Rekwizycja” czy też „Napad na wieś”, a pod nim dwa widoki Wolanowa, akwarele malowane przez Arnoldiego. Co wisiało nad drzwiami, nie przypominam już sobie.

Salon był dawniej umeblowany starymi stylowymi meblami Louis Philippe. […]

Przed domem był duży dziedziniec otoczony bzami, a dalej park. Na wprost środka domu szła pionowo do jego frontu w głąb ogrodu aleja, w poprzek całego parku. Aleja ta mniej więcej w jednej trzeciej rozszerzała się w krąg, pośrodku którego stało dla dzieci „pas de geant”. Był to zarazem punkt węzłowy kilku alei. Tuz obok głównej alei, na lewo od jej punktu wyjścia z dziedzińca, prowadziła lekko na ukos druga aleja, wprost na cmentarz rodzinny. Na prawo w dziedzińcu była studnia przeznaczona specjalnie do pojenia koni, tak aby z okna można było kontrolować, jak tę funkcję furmani spełniają. Studnia ta jak i inne w bałce Wolanowskiej, była „niewyczerpaną”. Uciechą dla dzieci była jej konstrukcja: na dwóch kamiennych filarach wspierał się gruby wał okręcony łańcuchem wiadrami i beczułkami na końcach. Na wale osadzone było ogromne koło o ponad czterech metrach średnicy, a obręcz o przeszło ½ metra szerokości. Ciągnęło się wiadra z woda, chodząc wewnątrz tego koła i wprawiając je w ruch ciężarem własnego ciała. „Zabawa” polegała na tym, iż rozbiegawszy się w kole i rozpędziwszy je, dawaliśmy się mu siłą odśrodkową unosić do połowy jego wysokości, wskakiwaliśmy na oś (wał) i momentalnie przeskakiwaliśmy na drugą stronę koła, którą spuszczaliśmy się w dół.

Od studni na ukos w prawo prowadziła boczna aleja do domu ogrodnika „Herr Josepha”. Był to Alzatczyk nic umiejący ani słowa po francusku, jedynie po niemiecku, a obrażał się śmiertelnie, gdy go kto nazwał Niemcem. Dalej na lewo od wymienionych już alei z dziedzińca i z drogi (alei) wjazdowej od strony Elisawetki, prowadziły skośne aleje ku ogrodowi kwiatowemu, położonemu w samym środku parku, w najniższym punkcie bałki, nad kanałem ze słodka wodą, która się sączyła z dużego kolejowego stawu, znajdującego się powyżej wsi. Ogród kwiatowy zajmował przestrzeń kształtu zbliżonego do trójkąta około 100 metrów długości i 50 metrów w podstawie. Otoczony był bzami, w pośród kwietnika stało rozrzucenie kilku tuj kolistych. Trawników tu nie było zupełnie, cala przestrzeń poprzecinana jedynie wąskimi ścieżkami dla dostępu, zasadzona była gęsto kwiatami, jak jeden różnobarwny wielki kobierzec. Dwa razy dziennie kilku ludzi podlewało te kwiaty. Można sobie wyobrazić jakim cudownym zapachem przesiąknięte było powietrze, szczególniej pod wieczór.

Cztery wymienione aleje, prostopadle lub na ukos przecinające szerokość parku (oprócz, kilku innych krętych i mniej uczęszczanych), przecięte były dwoma równoległymi do osi jaru, wzdłuż długości parku. Prócz tego do parku dołączona była cała przeciwna strona stromego po tamtej stronie jaru, obwiedziona wspólnym murem, tak że całość stanowiła przestrzeń kilkudziesięciu hektarów.

Tuż przy dziedzińcu frontowym, przy początku alei skośnej prowadzącej do kwietników, stał wielki stół kamienny i specjalny piec polowy do smażenia konfitur. Tu także były rozkosze dla dzieci… wyjadać szumowiny. A smażyło się tego sporo, samej tylko róży około 20 kilogramów, wiśnie, agrest, porzeczki, morele, brzoskwinie, dereń, słowem wszystko z czego się tylko konfiturę usmażyć dało. Bo też gdy się zjeżdżała młodzież na wakacje lub święta, jadło się tych konfitur do obrzydzenia.

Wspomnienia Jaxy - Sotera Małachowskiego.W albumie: „Jaxa Soter August Jaxa-Małachowski”, Kraków 2014, str. 12-15.